— A ten książę krwi?
— Czy pan nie słyszał o nienawiści księcia Filipa do króla, głównie do królowej?
— Nie sądziłem, żeby się nienawiść księcia. Orleańskiego posuwała aż do głupoty. Książę jest tak samo szlachcicem, czyli śmierdzącym arystokratą, jak my i tak samo, jak my, powinien się obawiać ślepego gniewu ludu. Ale mam dosyć tej lekcyi praktycznej. Wiem teraz, co są warte majaczenia naszych filozofów.
— Właśnie dlatego, aby się pan przypatrzył naszej filozofii żywej, pozwoliłem sobie pańskie oczy i uszy narazić na nieprzyjemne widowisko. Bywam tu często, śledzę bowiem ciekawie rozwój zbliżającej się burzy. Z rozmów podsłuchanych, wiem, że z tej nory wychodzą na cały kraj świstki, mowy i agitacye podburzające, roznoszone po wsiach i miasteczkach przez różne fanatyczne indywidua, przepojone nienawiścią do wszystkiego, co zbudowała nasza przeszłość. Pan wraca na prowincyę, do Clarac, do Tuluzy. Może pan ostrzeże młodą szlachtę wiejską, która leci z zawiązanemi oczami w przepaść, mniemając, że zmierza prostą drogą do raju wolności.