Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/095

Ta strona została przepisana.

Mijały głuche wioski, ponure miasteczka, zamknięte domy, smutne wzgórza i lasy kasztanowe. Wozów i ludzi nie spotykały po drodze, a jeżeli się tu i owdzie ukazał przed chatą, karczmą jakiś człowiek, owinięty w łachmany, to spoglądał zawsze na podróżne wzrokiem tak nienawistnym, jak gdyby miał do nich głęboki żal za krzywdę, doznaną.
Żalu do panny de Laval nie mógł mieć nikt w tych stronach, była tu bowiem obca, przybywała z daleka, z Paryża.
Czego chcą ci biedni ludzie od niej, dlaczego spoglądają na nią z podełba, prawie groźnie? W miasteczkach, na stacyach pocztowych, gdy zmieniała konie, lub przed oberżą, w której nocowała, otaczał zawsze tłum oberwańców jej sanki, oglądał z zazdrością jej bogate futra, jej wytworne, hrabiowską koroną ozdobione kufry i warczał głosem złośliwym, jak głodny pies, odrywany od kości, którą obgryzał.
— Arystokraci, złodzieje, pijawki!
Ona, panna de Laval, arystokratką? Doktryna Rousseau’a o „szkodliwości demoralizującej cywilizacyi i o szlachetności, czystości, dobroci pierwotnego, kulturą nie zepsutego człowieka“, zapadła w jej duszę entuzyastyczną, w jej serce gorące i roznieciła w tej duszy, w tem sercu wielki płomień miłości, do ludu, który miał swoją „dziewiczą uczciwością“ od-