Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/096

Ta strona została przepisana.

rodzić zgniłą Francyę szlachecką, Francyę ostatnich Ludwików.
Ona, entuzyastka powszechnej wolności, dobrodziejka wydziedziczonych — złodziejem, pijawką?
Połowę swoich dochodów rozsypywała w Paryżu na przedmieściu św. Antoniego, gdzie głód szarpał najzawzięciej wnętrzności ubogich; sto tysięcy franków wiozła na chleb dla swoich poddanych.
Otulona w futro sobolowe, patrzyła panna de Laval tępym wzrokiem przed siebie na doliny i wzgórza, pokryte śniegiem, na milczące wioski i ciche laski przydrożne. Zdawało jej się, że jakiś cichy, stłumiony płacz wydobywa się z pod nieszczęśliwej ziemi, w której czteroletnie susze i mrozy zgasiły moc twórczą, której nędzne plony zgniły, pobite, zniszczone przez grady.
Oświecona blaskami filozofii encyklopedycznej hrabianka nie była zabobonną. Ale kiedy tak jechała, otoczona zewsząd ciszą martwoty, ścigana, smagana zawistnemi spojrzeniami nędzy, głodu, skupiona w sobie, ogarniał ją niewytłumaczony lęk przed ponurym smutkiem, który wiał nad bezpłodną ziemią.
Mimowoli, jakby szukając pomocy, obejrzała się za siebie.
W pewnem oddaleniu posuwały się drugie sanki, zaprzężone tak samo, jak jej, w cztery konie.