Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/100

Ta strona została przepisana.

wała jedwabną chusteczką jej oczy, usta, twarz ze śniegu i ten sam głos troskliwy pytał po raz wtóry:
— Czy pani nie czuje jakiego bólu? Proszę, niech się pani poruszy.
Teraz otworzyła powieki, uwolnione od śniegu. Jej zdziwiony wzrok padł na pochyloną nad nią głowę Gastona de Clarac, który ją trzymał w objęciach.
— Wicehrabia — szepnęła.
— Dobry Bóg natchnął mnie myślą czuwania nad nierozważną brawurą pani — mówił pan de Clarac. — Ale pani nic nie czuje, żadnego bólu?
— Nic mnie nie boli.
— Chwała Bogu.
Wicehrabia uchylił kapelusza i podniósłszy oczy do nieba, mówił:
— Dzięki Tobie, Panie, iż pozwoliłeś mi przybyć w samą porę i zgromić opryszków.
A nakrywszy głowę, rzekł z uśmiechem:
— Panią zgorszy może moja zacofana, niemodna dziś pobożność, ale kto ocierał się tyle razy na połach bitew o śmierć i patrzał tyle razy na niemoc człowieka, jak ja, ten musiał się pozbyć pychy rozumu ludzkiego. Żołnierz czuje nad sobą rękę Boga i korzy się przed nią bez wstydu.
Było pannie de Laval tak dobrze w objęciach rotmistrza, czuła się tak bezpieczną