Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/104

Ta strona została przepisana.

panny de Laval nie cisza panowała. Sierota od lat dziecięcych, wychowana w klasztorze, następnie w wielkim świecie paryskim, znała dotąd tylko otoczenie klasztorne i światowe, klauzurę pensyonatu i szablon salonów. Psychologii szerszych mas narodu uczyła się z książek, które pochłaniała z chciwością warstw oświeconych swojej epoki. Encyklopedyści zburzyli w jej sercu ołtarz, wystawiony Bogu, a Jan Jakób Rousseau, umiejący przemawiać do tkliwych uczuć i do fantazyi niewieściej, przesłonił jej mądre oczy różową opaską dobrego optymizmu. Tyle się naczytała w książkach, nasłuchała w salonach literackich o czystości natury, o brudzie, zgniliźnie cywilizacyi, iż wierzyła, że prawdę, dobroć, szlachetność można znaleźć tylko na wsi, między ludem prostym, zdala od kultury wielkiego miasta. I dlatego to wybrała się w drogę sama z pokojówką, bez służby męskiej.
Tymczasem to, co widziała, słyszała w ostatnich dwóch tygodniach, kłóciło się zanadto z jej ładnemi marzeniami, aby nie miała dostrzedz różnicy między martwą teoryą a żywą prawdą.
Jakaś tłumiona, warcząca, niezrozumiała dla niej nienawiść owego prostego ludu, który był, według jej mistrza Rousseau’a, wcieleniem dobroci i szlachetności, dziwiła ją żółtem spojrzeniem zazdrości od chwili, kiedy wyjechała