Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/105

Ta strona została przepisana.

za rogatki Paryża. A dziś napadli ją nieznani ludzie, względem których nic nie zawiniła, sponiewierali ją, znieważyli i byliby ją może zamordowali, gdyby nie pistolety i szable rotmistrza. A ten dragon, ten Jakób! Jak on urągał brutalnie, bez litości trupowi! Jej sprawiał widok zabitego ból. A ten żołdak kopnął martwe, okrwawione ciało.
Byłżeby optymizm Rousseau’a złudzeniem marzyciela, nieznającego ludzi i życia?
W głowie panny de Laval trzepotały się myśli sprzeczne, uderzając jedna o drugą. Ona wstydziła się pojęć i uczuć religijnych, jako „przeżytku minionej ciemnoty“, a pan de Clarac, wychowany tak samo, w takiem samem otoczeniu, jak ona, korzył się jawnie przed Bogiem „zabobonem przeszłości“. Dla niej był człowiek z ludu, dziecko natury, tworem doskonałym, a ten jej ideał zachowywał się, jak zwierzę drapieżne.
Jak pogodzić te sprzeczne z sobą zjawiska, pojęcia?
W duszy panny de Laval majaczyło słabe światełko innej prawdy, bliższej rzeczywistości, ale ta dusza była jeszcze zbyt entuzyastyczna i zbyt głębokie korzenie zapuściła w niej „nowa ewangelia“, by się mogła, chciała wyrzec snów młodości. Te ładne marzenia o dobroci pierwotnego człowieka i o szczęśliwości powszechnej przez powrót do natury, znalazły