Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/108

Ta strona została przepisana.

sankami... Hrabianka de Laval? Jakie miłe spotkanie. Nie żałuję, że mnie nieprzyjemny wypadek zatrzymał w tej norze. Ale proszę do mojej izby. Taki tu dym. Hrabianka się udusi.
Lord podał pannie de Laval ramię i wprowadził ją do swojego pokoju.
Była to zwykła bielona izba, bez firanek w oknach, bez dywanu na dziurawej podłodze. Całe umeblowanie składało się z łóżka, stołu i krzesła. Na stole paliły się dwie łojowe świece, zatknięte w butelkach.
— Przepraszam państwa za iście studencki apartament, ale nie jestem w Anglii. U nas mają nawet wioski przyzwoitsze, wygodniejsze oberże. William!
Kamerdyner lorda ukazał się na progu.
— Staraj się zdobyć jakie wygodne krzesło dla panny hrabianki i zakrzątnij się koło wieczerzy.
Krzesło, które kamerdyner przyniósł z prywatnego mieszkania oberżysty, nie było wprawdzie fotelem, paryskim, ale wymoszczona futrami lorda i rotmistrza, wydawało się pannie de Laval po kilkogodzinnej podróży i po strachu napadu, szczytem wygody.
— Przyjemnie wypocząć pod dachem — mówiła, oparłszy nogi na walizce.
— Zwłaszcza, gdy się było bardzo blizko drugiego świata — odezwał się rotmistrz,