Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/109

Ta strona została przepisana.

który rozsiadł się na kufrze, przysunąwszy go do stołu.
— I państwo także? — rzekł lord. — Chyba nie napad.
— Właśnie, że napad. Jakiejś bandzie spodobały się kufry, futra i pieniądze hrabianki, ale obrzydziłem łotrzykom apetyt na cudzą własność.
— I moje kufry widocznie spodobały się jakimś drapichrustom i ja obrzydziłem im przy pomocy pistoletów i szpady apetyt na cudzą własność, w ostatniej jednak chwili trącił mnie któryś z nich, uciekając, tak niegrzecznie czemś twardem w bok, iż medytuję już trzeci dzień w tej nudnej dziurze o sposobie nakarmienia całej ludzkości, bo gdyby wszyscy byli syci, nie byłoby może złodziejów i rabusiów.
— Mylord ranny? — zapytała hrabianka troskliwie.
— Była to tylko silna kontuzya; nic ważnego. Już przechodzi; jutro ruszę dalej. Państwo zapytają dokąd? Nigdzie i wszędzie, tak sobie, prosto, albo krzywo przed nosem, jak mi się będzie podobało. Poznawszy Paryż dostatecznie, chcę się przypatrzeć prowincyi, miasteczkom, wsiom, ludziom, zwyczajom, obyczajom. Francya jest dziś najciekawszym krajem na kuli ziemskiej. Jak w olbrzymim kotle, warzą się w niej, kłębią, kipią, gotują złudzenia i zachwyty, pragnienia i namiętności niezado-