Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/110

Ta strona została przepisana.

wolonego, nienasyconego nigdy narodu ludzkiego. Za cenę tak zajmującego widowiska warto wziąć żelaznym drągiem po żebrach.
— Jeśli mylord niema dokładnie wytkniętej marszruty, może zechce pan zabawić przez pewien czas u mojego ojca w Clarac — zapraszał rotmistrz.
Z prawdziwą przyjemnością będę korzystał z uprzejmego zaproszenia pańskiego, panie wicehrabio. Bardzo pragnąłbym poznać waszą szlachtę wiejską.
Kamerdyner lorda przygotował tymczasem przy pomocy dragona Jakóba wieczerzę. Oberża dostarczyła pieczonych kasztanów, czarnego chleba, kwaśnego wina. Resztę: szynkę, owoce, herbatę, wieźli Paryżanie z sobą.
Z takim apetytem zajadali podróżni kasztany, czarny chleb i wyschłą szynkę i pili kwaśne wino, jak gdyby się nigdy czemś lepszem nie karmili.
Przez dziurawe drzwi dochodził ich z głównej izby równy, jednostajny gwar większej gromady ludzi, rozmawiających z sobą półgłosem. Nagle zapanował nad tym gwarem głos młody, ostry, krzykliwy.
Aha, już zaczyna odezwał się lord. — Trzeci wieczór słyszę tego Cromwella prowincyonalnego i uczę się od niego więcej, niż od wytrawnych uczonych paryskich. Warto go posłuchać.