Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/114

Ta strona została przepisana.

mi się, że grzeszy ciężko, kto sieje kąkol niezgody, waśni w chwili, kiedy wszyscy Francuzi powinni sobie podać ręce, by dźwignąć z upadku nieszczęśliwą ojczyznę. Mistrz Legrand zaś, miotający się na szlachtę, jak gdyby doznał od niej samych tylko krzywd, samych niesprawiedliwości, nic powinien zapominać, że gdyby nie dobre serce i hojność pana de Thiviers, który go wychował i wyposażył, łatałby dziś w szewskim warsztacie ojca nasze stare trzewiki po kilka sous od pary, zamiast zgarniać od nas sute honorarya adwokackie za szczekaninę przed kratkami. Jeśli kto, to on, nie ma prawa złorzeczyć szlachcie, z której rąk wziął majątek, stanowisko i swoją mądrość zjadliwą.
Snać miał mistrz Legrand w towarzystwie, zebranem w oberży, nieprzyjaciół, zazdrosnych, bo ostatnim słowom jego oponenta wtórował przy kilku stołach zły śmiech zadowolonej miłości własnej. Śmiech ten podniecił szlachtożercę.
— Zdrajcą jest, kto broni ciemięzców narodu! — wrzeszczał na całe gardło.
Gwar zmienił się teraz we wrzawę piekielną, ponad którą górowały wykrzykniki: zdrajca, łotr, głupiec! Słychać było, jak się ktoś szamotał, bronił, wzywał pomocy.
Rotmistrz, który słuchał dotąd z brwią zmarszczoną, otworzył nagle drzwi na roz-