drobny człowieczek, w którym rotmistrz poznał po głosie adwokata: Legranda.
Ale rotmistrz wiedział, jakim językiem przemówić do swoich ziomków. Potrąciwszy o ich miłość własną, był pewny wygranej.
Nikt nie poparł adwokata. Powoli, jeden za drugim, opuścili mieszczanie oberżę, a teraz uchylali wszyscy czapek, życząc obcym gościom dobrej nocy.
W końcu oddalił się także wygadany adwokat, rzuciwszy rotmistrzowi na pożegnanie spojrzenie zjadliwe, grożące: zapamiętam sobie ciebie, zuchwały arystokrato!
Całej tej scenie przypatrywała się panna de Laval, na wpół przerażona, na wpół zachwycona. Tłum roznamiętniony mógł runąć na rotmistrza, powalić go, zdeptać — serce jej drżało o niego — wiedziała już, jak wyglądają napady. A ten tłum ukorzył się przed jego odwagą, siłą i zręcznością, położył się u jego stóp uległy, posłuszny.
Obie ręce podała hrabianka rotmistrzowi, dziękując mu bez słowa za nowy dowód odwagi.
Kiedy się tak trzymali przez kilka chwil za ręce i patrzyli sobie w oczy, splatały się ich serca, zlewały się ich dusze w jedną, nierozerwalną całość.
Lekki rumieniec ożywił matową cerę hrabianki.
Spuściła oczy wstydliwie.
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/116
Ta strona została przepisana.