porysowana chałupa, smagana biczem wichrów.
Próchniał, wiądł u góry, w dachu liścianym, w gałęziach, drżał, trząsł się, trzeszczał u samego dołu, w korzeniach.
Król, tyle wieków pracowity, czujny, zawsze na koniu, w siodle, w hełmie na głowie stroskanej, albo na krześle w radzie państwa, zmęczył się wysiłkiem mózgu i nerwów wielu pokoleń i pragnął teraz wypocząć, używać w pokoju, wygodzie, dostatku owoców swojego trudu.
Już Ludwik XIV, król-słońce, król-pan, obdarzony jeszcze żelaznemi nerwami i hartowną wolą przesławnej rasy Burbonów, poświęcił większą część życia zabawie i miłości, a jego wnuk, Ludwik XV, nie umiał znaleźć w ciągu dnia dwóch godzin dla spraw państwa.
Szlachcic, tyle wieków odważny, zuchwały, awanturniczy, lecący bez namysłu wszędzie, gdzie można było położyć głowę na polu krwawem, zastawiający piersią swoją Francyę, sąsiada, mieszczanina, chłopa, wyczerpany tak samo, jak król, wysiłkiem nerwowym wielu pokoleń, zgnuśniał tak samo, jak on. Ramię jego zresztą i głowa były już niepotrzebne z chwilą, gdy król odjął mu samodzielność, spętał jego ruchy swoją wolą absolutną, zepchnął go ze stanowiska pana do rzędu zwykłych poddanych.
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/118
Ta strona została przepisana.