w rzeczywistości jednak istniała jeszcze. Istniał absolutny rząd królewski, istniał kościół z całą swoją hierarchią, istniały przywileje stanów uprzywilejowanych. Wówczas przyszedł Jan Jakób Rousseau ze swoim Contrat Social i zawołał: każdy narzucony narodowi rząd jest gwałtem, uroszczeniem, każda własność kradzieżą: tylko naród ma prawo ustanawiać dla siebie prawa, rozkazywać sobie i wszystkim, albowiem tylko on jeden jest urodzonym suwerenem.
Z wielką radością rzucił się tłum mieszczaństwa, odtrącony od przywilejów, spoglądający zazdrośnie na koronę dębu królewskiego, na doktrynę Rousseau’a i ogłosił ją swoją ewangelią.
I oto trzeszczał dąb w swoich korzeniach, głuchy pomruk nienawiści szedł z jednego krańca Francyi na drugi.
W Paryżu, w kawiarniach Palais Royal, trzęsła się nienawiść do stanów uprzywilejowanych z wściekłości, wygrażała im jawnie pięścią. Na prowincyi, w miastach, miasteczkach, po wsiach ukazywali się nie znani nikomu ludzie, przybywający nie wiadomo skąd, niewiadomo poco, i wygłaszali w szynkach, w oberżach mowy przeciw szlachcie i duchowieństwu, podżegali lud do gwałtów, powołując się na wolę króla: nasz dobry król żąda
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/122
Ta strona została przepisana.