Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/126

Ta strona została przepisana.

wiernością. Słynni łgarze i dowcipnisie mieszkali nad brzegami Loty i Garonny.
Ale tego roku, przeszłego i zaprzeszłego czekały oberże klarackie, kastelskie i wilnewskie daremnie na gości pożądanych. Kupcy zagraniczni zapomnieli o cichych mieścinach, bo urodzaj zapomniał o winnicach nadloteńskich. Ich dobre wróżki, które były tak długo na nie łaskawe, opuściły je, z chwilą zaś, kiedy odeszły, wyschły nieprzebrane źródła wina. Nieurodzaje ostatnich kilku lat zniszczyły winnice, opróżniły śpichrze, wypłoszyły nieopatrzne wesele dostatku z domków mieszczan i chat chłopskich. Nędza stukała palcem kościstym do wszystkich drzwi, nie omijając nawet zamożniejszych.
Na cichych skrzydłach zapadającego wieczoru szły melodyjne dźwięki dzwonu, skarżąc się tkliwą skargą niemocnej dzieciny nad winnicami, spoczywającemi pod śniegową pościelą, nad głodem i rozpaczą ubogich. Nie odpowiadał im wesoły gwar robotników, wracających do domu po dokonanej pracy dziennej, nie witał ich zadowolony uśmiech żon, czekających na mężów z pełną miską.
Pustemi ulicami miasteczka snuły się leniwym krokiem bezradności, zwątpienia postacie chude, wynędzniałe, okryte dziurawemi kapotami. Ciągnęły one wszystkie do szynku ojca Grzegorza, dającego dobrym zna-