Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/127

Ta strona została przepisana.

jomym lampkę kwaśnego wina na kredyt. Bo do Castelmoron przybył wczoraj aż z samego Paryża jakiś uczony pan, który opowiadał ludziom dziwne rzeczy.
Właśnie znajdował się ów „uczony“, nieznany nikomu w mieście pan w szynku ojca Grzegorza i perorował, otoczony gromadką młodych robotników.
— O, dzwoni — mówi. — Tylko dzwonić umieją dzwonki kościelne, wzywać db modlitwy, jak gdyby modlitwa mogła nasycić głodnego człowieka. My, biedny naród, nie mamy co w garnek wsypać, ale oni, owi czarni grabarze, co ogłupiają nas swoimi dzwonkami, śpiewami i kadzidłami, obżerają się codziennie, jak wieprze niechlujne i kpią sobie z naszej głupoty.
Nie wyglądał wcale na nędzarza, który nie ma co w garnek wsypać. Rumiany, czerstwy, zdrowy, ubrany w sukienną, ciepłą kapotę, przeczył dostatnim wyglądem wygłaszanym słowom. Przyjechał do Castelmoron pocztą w dobrym kożuchu, jadł obfite obiady i wieczerze, płacił grubszą monetą. Miał z sobą książeczki, podburzające przeciw księżom i szlachcie, i rozdawał je tym, którzy umieli czytać.
— Ubóstwo przysięgają, łajdaki, kłamcy mówił dalej — a wyciągają od rana do wieczora chciwe łapy po krwawy grosz ubogich.