Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/129

Ta strona została przepisana.

a gdzie może, to biednemu człowiekowi wetknie w garść kilka sous’ów i mówi: kup sobie chleba! Żeby temu, co na naszego ojca duchownego szczeka, język w paskudnej gębie skołowaciał.
— Bo się boi — zawołał „uczony z Paryża“ głosem podniesionym — bo czyta książki i dlatego wie, że zbliża się wielki sąd na wszystkich, co żyją z ubogiego narodu. Nie z dobroci jest wasz proboszcz litościwym, lecz ze strachu. Zaskarbia on sobie wasze łaski, abyście nie byli względem niego zanadto surowi, gdy straszny dzień owego sądu nadejdzie.
— A kiedy to nadejdzie ów dzień sądu? — zapytał stary chłop, spoglądając z podełba na nieznajomego.
— Czy to nie wiecie, że król zwołał Stany Generalne? A co to są Stany Generalne? To sąd powszechny. Dzień sądu już idzie. Zasiądzie na nim król z narodem i będzie sądził wszystkich łotrów, którzy tuczyli się waszą krwawicą, wszystkich poborców, urzędników, szlachtę i księży, wszystkich złodziejów i rabusiów. Bo to są złodzieje i rabusie. Ziemia, na której się szlachta rozpościera, należy z prawa do was. Wy ją uprawiacie, rosicie swoim potem; ona waszą matką, waszą własnością. Zamki szlacheckie, plebanie księży należą do was. Wasze to ręce je zbudo-