Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— Mówicie, panie uczony, że sam król zwołuje sąd na panów? odezwał się któryś z młodszych chłopów.
Jeśli nie wierzycie, to poślijcie deputacyę do Wersalu, a przekonacie się sami o prawdzie słów moich.
W tej chwili rozległ się na ulicy głos dzwonka.
Nasza hrabianka! — rzekł szynkarz.
Szynk opróżnił się natychmiast. W izbie został tylko agitator paryski.
Ulicą posuwał się wolno duży wóz, naładowany chlebem, mąki, krupami, winem. Dwóch lokajów w błękitnej liberyi poprzedzało go, a obok nich postępowała panna de Laval, dzwoniąc małym, srebrnym dzwonkiem.
Zaroiły się ulice kobietami, dziećmi. Kobiety nadstawiały garnków, koszyków, dzieci fartuchów, a hrabianka napełniała garnki, koszyki, fartuchy chlebem, mąką, krupami, winem. Dzieci głaskała po buzi, kobiety wypytywała o zdrowie mężów. Której było potrzeba pieniędzy na płótno, na trzewiki, na sprzęt domowy, tej wciskała w rękę kilka liwrów.
Już trzeci tydzień karmiła w ten sposób panna de Laval ubogich swojego dziedzictwa. Codziennie, pod wieczór, rozdzielała żywność, pieniądze, dobre uśmiechy i dobre słowa.