Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/133

Ta strona została przepisana.

W dzień zachodziła do domków, do chat, rozpytując gospodynie o potrzeby najpilniejsze.
Idąc ulicą, spostrzegła starego chłopa, który spoglądał w szynku podejrzliwie na agitatora paryskiego.
Skinęła na niego. Gdy się zbliżył, rzekła:
— Przyniosłam wam dziś, ojcze Janie, paczkę tytoniu, bo wiem, że lubicie fajeczkę. Niech wam będzie na zdrowie.
A kiedy chłop, podziękowawszy za tytuń, nie odchodził, zapytała:
— Czy macie co do mnie? Słucham.
Ojciec Jam stary robotnik w winnicach kastelskich, obejrzał się ostrożnie na prawo i lewo, namyślał się przez kilka chwil, poruszając szczękami, potem mówił głosem przyciszonym:
— Przyjechał do Castelmoron wczoraj jakiś nieznajomy i zamieszkał w oberży ojca Grzegorza. To jakiś zły człowiek, proszę panny hrabianki, bałamuci głupi naród takiem gadaniem, że może być z tego gadania nieszczęście. Dobrze byłoby, żeby pan d’Escavrac wygonił jeszcze dziś z miasta onego szczekacza. Głupi naród, zwyczajnie, jak głupi naród, słucha tych bredni i gotów w nie uwierzyć.
— Cóż on takiego opowiada ten Paryżanin?
— Aż w głowie mąci się od jego gadania,