Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/135

Ta strona została przepisana.

gami. Ale niech się przewraca, jeżeli on, ojciec Jan, który pracował przez lat pięćdziesiąt jako najemnik w winnicach kastelskich; będzie miał prawo w tym nowym, przewróconym do góry nogami świecie, zbierać dla siebie wino. Zarazby sobie wziął tę winniczkę od strony Claracu. Doskonała, najlepsza ze wszystkich; on ją zna dobrze, tyle lat obcinał jej szczepy... Trochęby mu było żal panny de Laval i pana d’Escayrac, bo to dobrzy państwo, uczciwi, sprawiedliwi, hojni, obchodzą się z biednym narodem po ludzku, ale kiedy tak ma być, kiedy tak sam król nakazuje, to cóż on na to poradzi? Nie jego, głupiego chłopa; rzeczą, opierać się woli pomazańca. Jak ma być, to niech sobie będzie. Niema się o co gniewać... Zawsze przyjemniej być sobie panem na własnej winnicy, niż najemnym robotnikiem. Rozumie się...
Zapaliwszy zgasłą fajkę, powrócił ojciec Jan do szynku słuchać dalszego wykładu polityka i socyologa paryskiego.
Panna de Laval szła ku zamkowi, nie przeczuwając, że jej słowa nierozważne padły iskrą na materyał zapalny, przygotowany przez nieurodzaj, głód i echa rozgwaru wywrotowego, który szedł nad Francyą.
Była zadowolona z dnia dzisiejszego.
Tyle wdzięcznych spojrzeń, tyle słów serdecznych, tyle życzeń zdrowia, szczęścia wy-