Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/138

Ta strona została przepisana.
VIII.

Było już południe, kiedy się panna de Laval zbliżała nazajutrz z wujem do Clarac. Miasteczko, przytulone do zboczów wzgórza, wznoszącego się nad samym brzegiem Loty, rysowało się zdaleka na tle rozległej, śniegiem przypruszonej równiny. Nad gromadką szarych domków panowały czerwone wieże zamku klarackiego.
W dziedzińcu zamku było jeszcze pusto. Castelmoron stawiło się widocznie pierwsze na wezwanie marszałka. Przed stajniami dostrzegła tylko hrabianka kilku dragonów i powitała mundury lekkim rumieńcem. Gdzie byli żołnierze, tam znajdował się także niewątpliwie oficer. Gaston przybył do Clarac.
Nie myliła się. W chwili, kiedy kareta stanęła przed pałacem, ukazał się we drzwiach rotmistrz. Starodawnym zwyczajem rycerskim, który nakazywał przyjmować gości na dziedzińcu, zbiegł szybko po szerokich, kamiennych stopniach schodów i witał pana d’Escayrac z uszanowaniem, całując go w ra-