Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/140

Ta strona została przepisana.

płci, wiek bowiem, obdarłszy jej głowę z wszystkich wdzięków kobiety, uczynił ją zupełnie podobną do wyschłej, bezkrwistej głowy starca. Było coś sępiego w tej ruinie rzeźbionej głowy starej rasy.
— Babunia przypomina sobie malutką, śliczną Zosię de Laval? — mówił marszałek, nachyliwszy się do ucha staruszki.
Podniosła na wnuka wygasłe, zaczerwienione oczy, myślała przez kilka chwil, potem spojrzała na dziewczynę, która przypadła do jej kolan.
— Dobre dziecko, dobre dziecko — mówiła głosem dźwięcznym, dotykając kościstą ręką głowy panny de Laval — kocha ubogich, lituje się nad nędzą; dobre dziecko.
Szukała oczami Gastona, uśmiechała się do niego bezzębnemi ustami, pokazywała mu palcem hrabiankę; zaśmiała się do siebie zcicha, pomamrotała coś i zamilkła. Obsługiwana przy stole przez osobnego, nie wiele od niej młodszego lokaja, który krajał dla niej mięso na drobne kawałki, jak dla dziecka, jadła, żuła w milczeniu, nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa.
— Zauważyłam w dziedzińcu kilku dragonów — odezwała się hrabianka. — Czy pan rotmistrz potrzebuje do swojej tualety całego szwadronu?
— Tualetę pana rotmistrza załatwiają jego