Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/141

Ta strona została przepisana.

dwie ręce przy pomocy dziesięciu palców, ale dwie ręce i dziesięć palców nie dadzą rady bandzie opryszków odpowiedział Gaston. — Ponieważ nie mam ochoty być zamordowanym przez pierwszego lepszego zbója, przeto wziąłem z sobą piętnastu moich ludzi, z którymi podejmuję się stawić czoło setce bandytów. Czy u państwa, w Castel spokojnie?
— A cóżby nam mogło grozić pod opieką naszych dobrych, wdzięcznych robotników? — rzekła hrabianka.
— Mimo dobroć i wdzięczność robotników kastelskich, radziłbym panu pułkownikowi uzbroić służbę, od pewnego bowiem czasu dzieje się coś dziwnego wśród naszego ludu. Pod Tuluzą napadli chłopi kilka zamków i zburzyli je ze szczętem.
— To nie mogli być chłopi — zaprotestowała żywo panna de Laval. Te czyste, złością i obłudą cywilizacyi nie skalane dzieci natury nie są zdolne do zbrodni. Owe zamki tuluzkie napadli niewątpliwie bandyci.
— Bardzo pani życzę, żeby się pani nie rozczarowała nigdy do mrzonek Rousseau’a, ja bowiem, który patrzyłem na wojnie, w chwilach wielkich podniecień, na człowieka, na jego namiętności i brutalność, na wybuchy jego instynktów, nie wierzę w dobroć natury.
Bardzo pana żałuję — wyrzekła panna de Laval.