Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/145

Ta strona została przepisana.

szego używania świadectwa niedyskretne. Nie wszyscy widocznie „wysocy i potężni“ mieli na nowe suknie.
Ruchy były te same, szablonowe, wyuczone, ale nie tak okrągłe, miękkie, estetycznie wykończone, jak w salonach paryskich. Nie wszyscy widocznie potomkowie możnych niegdyś rodów posiadali środki i sposobność dokończenia edukacyi towarzyskiej w stolicy, w „wielkim świecie“. Widać było na nich rdzę partykularza.
— Mylord studyuje naszą prowincyę?
Przed lordem stała panna de Laval, bardzo ładna w ramie białej sukni z lekkich gazów i tiulów, z żółtą różą w czarnych, nieupudrowanych włosach.
Przybyłem do Francyi na to, aby patrzeć i słuchać — odpowiedział lord.
— Czy wolno się zapytać, czego się pan dziś nauczył?
— Dotąd niewiele: czekam na rozmowę treści ogólniejszej. Na pierwsze wejrzenie uderza mnie tylko zgoła odmienny wyraz twarzy dwóch pokoleń, co już w Paryżu zauważyłem. Z oczu starszego tryskają stalowe, zimne błyski drwiącego rozumu, zmieszane z iskrami lekkiego, płochego dowcipu, który uśmiecha się w kącikach ust, bawiąc się wszystkiem; w oczach młodszych pali się, migoce niespokojne światło ukrytych pragnień,