Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Po tem, co słyszałam, powinnabym stracić apetyt przynajmniej na trzy dni, a tymczasem dopomina się mój żołądek o obiad. Zobaczy pan na własne oczy, jak będę zajadała, bo przeznaczono mi waszą wielkość lordowską na towarzysza przy stole.
Obiad był już gotów.
Parami przeszło towarzystwo do sali jadalnej. Na miejscu honorowem posadziła służba babkę gospodarza, młodzież zajęła szary koniec stołu.
W domu marszałka polnego, należącego do najzamożniejszych ziemian doliny nadloteńskiej, nie było widać nędzy, jaka smagała Francyę od kilku lat. Obrus i serwety były z cienkiego płótna holenderskiego, porcelana sewrska, półmiski, dzbany, noże i widelce srebrne. Po doskonałej zupie, podano rybę, następnie polędwicę, kapłona rennskiego, karczochy, szpinak, pasztet perigeski, leguminę, ciasta, owoce. Wina burgunckie, klarackie, szampańskie przeplatały dania.
Niewielu z gości marszałka miało u siebie taki obiad. Z wyjątkiem pana de Clarac i panny de Laval, należeli ci margrabiowie, hrabiowie i kawalerowie do wielkiej we Francyi XVIII stulecia gromady szlachty wiejskiej, zrujnowanej majątkowo przez absolutyzm królewski i przez marnotrawstwo i gnuśność ich ojców i dziadów. Nie imając się żadnej pracy,