Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/148

Ta strona została przepisana.

która według ich pojęć plamiła tarczę herbową, schodzili potomkowie domów rycerskich z każdem pokoleniem niżej, zbliżając się do proletaryatu. Dokoła nich bogacili się mieszczanie, którzy wykupywali chciwie ich ziemię, wznosiły się świeże, za pieniądze nobilitowane domy, oni zaś ubożeli, nie umiejąc sobie radzić w nowych warunkach. Ludwik XIV, zdeptawszy resztki ich niezależności, odjął im środki do reperowania dziurawych fortun.
Wprawdzie podawali królowie chętnie hojną ręką ubogiej szlachcic, któryż jednak monarcha, choćby najbogatszy, byłby w stanie zaspokoić potrzeby trzydziestu tysięcy ubogich rodów, rozumiejących życie tylko jako słodki wypoczynek po trudach szeregu wieków? Zaledwie trzysta rodzin mógł utrzymać Wersal. Reszta poniewierała się w załogach małych miast na stanowiskach niższych oficerów, albo pleśniała w zamkach, pozbawionych obszarów ziemi. Trzysta zręczniejszych, giętszych w karku domów szlacheckich rozchwytywało miód z ula królewskiego — reszta grzęzła z każdym rokiem głębiej w błocie ubóstwa, spoglądając okiem zawistnem w stronę Wersalu, na owych wyróżnianych, szczęśliwych wybrańców losu, na których sypał się deszcz złota i zaszczytów. Wszyscy ci margrabiowie, hrabiowie i kawalerowie odsunięci od źródła łask monarszych, powitali z radością „nową ewangelię“, spodziewając się od jej