Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/150

Ta strona została przepisana.

Nie wiele potrzeba, by rozbudzić dobry humor młodości. Tanie dowcipy kawalera wywoływały rakiety pustego śmiechu. Panny bawiły się doskonale.
Pan de Craon rozśmieszał panny krytyką starszych dam, zerkając nieznacznie z boku na hrabiankę de Laval, obok której siedział. Kocie błyski migotały w jego małych, bystrych, piwnych oczach, kłujących, jak ostre szpilki. Czaiła się w tych fałszywych oczach pożądliwość drapieżnego zwierzęcia, skradającego się do upatrzonego łupu.
— Bardzo mi przyjemnie, że mi los pozwolił zbliżyć się do gorliwej zwolenniczki naszego nieśmiertelnego Rousseau’a, którego i ja uwielbiam, którego wszyscy oświeceni Francuzi powinni czcić, jak się czci świętość narodową — mówił, upatrzywszy chwilę, kiedy uwagę szarego końca stołu zajął lord Chesterfield opowiadaniem o dworze londyńskim. — Tyle słyszałem o niepospolitej cnocie obywatelskiej hrabianki, iż zaliczam dzień dzisiejszy do najszczęśliwszych w życiu, wielkiem to bowiem szczęściem, gdy się spotka w szarem mrowisku samolubów i nieuków, duszę prawdziwie oświeconą i serce szlachetne.
Zbyt młodą i niedoświadczoną była hrabianka, by zręczne pochlebstwo nie miało pogłaskać jej miłości własnej. Tylko wielka znajomość życia i ludzi nie odurza się słodką pianką grzecznej obłudy.