Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/151

Ta strona została przepisana.

Przyjemnie zdziwiona, spojrzała panna Zofia na kawalera.
— Pan uwielbia Rousseau’a, panie kawalerze? — zapytała.
— Któżby nie uwielbiał tego geniuszu, który błysnął na zachmurzonem horyzoncie Francyi słońcem promiennem? On jeden wskazał prostą drogę do odrodzenia Francyi. Zgniłą, przestarzałą umowę społeczną, która straciła w nowych warunkach wartość, trzeba obalić i postawić na jej miejscu lepszą, zgoła inną. Z łona czystego ludu tryśnie światło przyszłości.
Powtarzając te frazesy Rousseau’a, śledził pan de Craon uważnie grę rysów na twarzy hrabianki. Wiedział, że była zwolenniczką nowych teoryi, ale nie wiedział, jak daleko mógł się posunąć.
Nie powiedział dotąd widocznie nic takiego, na coby się panna de Laval nie zgadzała, oczy jej bowiem spoglądały na niego przyjaźnie. Czuł, że zbliżył się do niej cały krok i chciał się posunąć ostrożnie dalej, kiedy mu ruch na czele stołu przeszkodził.
Obiad skończył się, goście przeszli do salonu, gdzie podano czarną kawę.
Teraz zabrał głos marszałek polny i w te przemówił słowa:
— Pozwoliłem sobie zaprosić łaskawych na mnie sąsiadów w celu porozumienia się co