Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/158

Ta strona została przepisana.

— Wczoraj nie wiedział prawdopodobnie jeszcze, że entuzyastyczna dusza panny de Laval odurzyła się musującym likworem mrzonek tego ideologa, który miał o naturze ludzkiej i o historyi takie wyobrażenia, jak ja o kunszcie szewieckim. Gdyby mi się panna de Laval podobała, zwróciłbym baczną uwagę na kawalera. Przy obiedzie szeptał z hrabianką, w salonie trzymał się ciągle jej boku.
— Lisie oczy kawalera, jego uśmiech i kocic ruchy, nie budzą w istocie zaufania, ale mniejsza o tego posagołowcę. Zajmuje mnie więcej, jakie wrażanie wyniesie mylord z dzisiejszego zebrania.
— Słuchając przemówień tych panów, nie obytych ze słowem publicznem, jąkających się, nie umiejących spoić poprzednika z następnikiem, doznawałem wrażenia, jak gdybym się znajdował w sali szkolnej, w której zatrwożeni uczniowie zdają egzamin przed profesorami. Zabawne to dla Anglika ciało profesorskie, te panie lornetujące... Ale nie o to mi idzie. Nie mieliście sejmu od kilku pokoleń, przeto nic dziwnego, że odwykliście od trybuny. Kilka lat wprawy nada waszemu językowi giętkość parlamentarną. Kto doprowadził konwersacyę salonową do takiej doskonałości jak wy, ten zawładnie szybko i łatwo słowem publicznem. Co mnie jednak dziwi więcej od nieumiejętności krasomówczej, to naiwność poglądów