Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/159

Ta strona została przepisana.

tych panów, którym zdaje się niewątpliwie, iż są urodzonymi reformatorami. Żaden z nich nie wyszedł poza ciasne kolo książkowych doktryn, wiszących w powietrzu, wszyscy pstrzyli się we frazeologię teoretyków, powtarzali znane powszechnie ogólniki panów uczonych, którzy nie mogą mieć pojęcia o sztuce rządzenia ludźmi. Bo skąd? W gabinetach i laboratoryach nie uczy się nikt znajomości wielkich mas ludzkich. U nas wygwizdanoby taką pustą gadaninę.
Na dworze odezwał się w tej chwili świst przeciągły.
Lord i rotmistrz spojrzeli na okna.
Szyby drżały, w dalszych pokojach rozlegał się łoskot zatrzaskiwanych gwałtownie drzwi. Świst powtórzył się, zmienił się w wycie, zamek drgnął, jak gdyby go jakieś olbrzymie ramiona pochwyciły w uścisk żelazny.
— Wicher północny przypomniał sobie naszą cichą dolinę — zauważył rotmistrz — wyje potwór, jak oszalały smok.
— Wygwizduje mądrość polityczną nadlotańskich filozofów — drwił lord.
Cień obrażonej dumy przesunął się po czole rotmistrza. Ten cudzoziemiec bawił się ciągle kosztem jego ziomków. Zniecierpliwiło go to wkońcu. Chciał mu dowieść, że nie wszyscy Francuzi ulegli urokowi ładnych, ale niepraktycznych mrzonek.