Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Wszyscy przemawiali; on milczał dotąd; daremnie prosiły go spojrzenia panny de Laval o wyznanie wiary. Słuchał uważnie, przetrawiał w sobie wszystko, co słyszał i porównywał wygłaszane doktryny z tem, co widział i słyszał w Paryżu.
Teraz podniósł się, obrzucił zgromadzenie wzrokiem żołnierza, stojącego na koniu przed frontem. Widział utkwione w siebie oczy hrabianki, czarne, duże, lśniące oczy, w których stało pytanie: co on też powie?
— Przepraszam z góry panie i panów, jeżeli zawiodę ich oczekiwania, ale żołnierza nie uczyli retoryki — zaczął. — Przed frontem podczas ćwiczeń, w bitwie, kiedy każda minuta może przeważyć szalę zwycięstwa na jedną lub drugą stronę, niema czasu do rzeźbienia zdań okrągłych. Wystarcza krótka, urywana komenda.
Ustały szepty, wszystkie oczy zwróciły się na rotmistrza. Jemu nie odjęły te ciekawe oczy przytomności, bo, jako oficer przywykł do gromady ludzkiej.
— Nie ulega wątpliwości — mówił — że Francya nie może istnieć dalej w swej formie obecnej. O tem niema dwóch zdań. Począwszy od Ludwika XIV, który zamknął wielką robotę dziejową przesławnego rodu Kapetyngów, wykończył ostatecznie dzieło naszych wielkich królów, stworzył Francyę