Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/177

Ta strona została przepisana.

którego niczem niezrażona ciekawość angielska chce się przypatrzeć rozruchom chłopskim.
— To jakaś plotka wsteczników — odezwała się panna de Laval.
Zaledwie domówiła tych słów, wbiegł do salonu stary lokaj i zaczął coś szeptać panu d’Escayrac. Wbiegł szybko, zadyszany, on, co przywykł od lat wielu czekać na wezwanie dzwonka i chodzić na palcach w obecności państwa. Snać zaszło coś ważnego.
— Być nie może! — zawołał pułkownik, zerwawszy się z fotelu. — Przywidziało, ci się stary.
— Dałby Bóg, żeby mi się przywidziało monseigneur — mówił sługa. — Ale to, na nieszczęście, nie przywidzenie. Już idą!
— Kto idzie? — zapytała hrabianka.
— Chłopi, proszę panny hrabianki.
— Jacy chłopi?
— Nasi ze wszystkich folwarków.
— Czego chcą?
Stary lokaj, schwycił się oburącz za głowę.
— Powaryowali!
Z dworu, z dziedzińca nadpływał niewyraźny szmer wielkiego mnóstwa zmieszanych głosów ludzkich, podobny do szumu lasu, rozkołysanego w objęciach zbliżającej się burzy.
Rotmistrz wyjrzał oknem.
— Są jeszcze bez broni; to dobrze — pomyślał.