Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Stojąc tak odurzona, bezradna, słyszała, jak jej wuj i rotmistrz tłómaczyli chłopom znaczenie Stanów Generalnych, jak pouczali ich, że wolność nie znosi prawa, obowiązku i własności, że nie jest swawolą. Tłómaczyli tak jasno, zniżąjąc się pojęciami i mową dot inteligencyi prostaków, iż dziecko byłoby ich zrozumiało, a tłum nie ruszał się z miejsca, milczący, ponury.
Nie wiedziała, że w tym głodnym tłumie podniósł nagle zdeptaną głowę cały ból wieków, przebudzony z letargu wichrzycielskiem słowem agitatora paryskiego. Wszystkie krzywdy, doznane przez chłopa w porządku feodalnym, wszystkie poniewierki, trudy, znoje, głody, przelany pot i przelana krew lat ośmiuset, cała nędza tego szarego, nędzarza, ryjącego się w ziemi z wysiłkiem kreta, uświadomiła się i zawarczała mściwie. Cóż tych robaków mogły obchodzić Stany Generalne, co filozofia, doktryny, teorye, co polityka? Oni chcieli silę raz dobrze najeść i wypocząć na własnym zagonie, pod własnym, bezpiecznym dachem. Paryski agitator powiedział im, że nadszedł czas wcielenia ich marzeń, że powinni nienawidzieć tych, którzy dotychczas używali, że sam król na to pozwala, żąda tego od nich. Więc uczepili się tego kłamstwa całym bólem, całem łaknieniem wieków, uwierzyli w nie, wierzyć będą, choćby