Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/185

Ta strona została przepisana.

Jak woda, w którą ktoś cisnął duży kamień, rozpryskuje się na wszystkie strony, tak rozproszył się tłum po dziedzińcu. Kiedy panna de Laval otworzyła oczy, tłoczyły się resztki uciekających w bramie.
Rotmistrz oddał konia ordynansowi i zbliżył się z kapeluszem w ręku do hrabianki.
— Przepraszam panią, — mówił — że rozporządziłem się u pani, jak u siebie, ale uczyniłem to ze względu na spokój całej okolicy. Co się dziś stało w Castelmoron, jutro powtórzyłoby się niewątpliwie w Clarac, pojutrze w Villeneuve, bunt rozlałby się wkrótce na całą dolinę nadloteńską, gdybym chłopom kastelskim nie był udzielił praktycznej lekcyi poszanowania obowiązującego nas dotąd prawa. Przekonała się pani sama, iż do tych ciemnych i obałamuconych przez jakiegoś wichrzyciela mózgów nie trafia mowa ludzi oświeconych i rozważnych. Tylko siła brutalna przekonywa brutalną ciemnotę, o czem marzyciel Rousseau, który, nie znając człowieka, wysnuł go sobie z fantazyi, nie mógł wiedzieć. Wiem, że to, co mówię i co uczyniłem, wrzyna się ostrym nożem w dobre, szlachetne serduszko pani i przecina nić przyjaźni, jaka zaczęła nas łączyć, ale nie mogę, nie umiem kłamać nawet za cenę pani życzliwości. Mam nadzieję, że mnie wkrótce wypadki rozgrzeszą przed trybunałem pani serca, tymczasem zaś przepraszam za dzisiejsze przykre widowisko.