Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/186

Ta strona została przepisana.

Pożegnał się z hrabianką, z pułkownikiem, kawalerowi skłonił się obojętnie, nie podając mu ręki, i zawołał na swoich ludzi:
— W drogę!
Już siedział na koniu, kiedy zwrócił się jeszcze do pana d’Escayrac:
— Na jakiś czas będziecie mieli państwo spokój, ale niech pułkownik nie zapomni uzbroić zaufanej służby, bo nie wiadomo, co jutro knuje w swojemi ciamnem łonie. Dziś przyszli chłopi z mową zuchwałą, jutro mogą przyjść z kłonicami, kosami i pikami.
Pochylił szablę przed hrabianką, uderzył konia lekko ostrogami i wysunął się z lordem na czoło dragonów. W bramie odwrócił się i podniósł kapelusz wysoko do góry.
— Do widzenia! — słychać było jego głos z daleka.
Usta panny de Laval drgnęły.
— Do widzenia! — odpowiedziała hrabianka tak cicho, iż jej szept rozpłynął się, nieuchwycony przez nikogo.
W tej chwili zapomniała o doktrynach i całej filozofii, o odmiennych przekonaniach, które rzuciły chłodny cień między nią a rotmistrzem. Gdy za bramą zniknęły mundury dragonów, uczuła w sobie pustkę. Było jej, jak gdyby serce wyszło z niej i biegło drogą do Tuluzy śladem tych mundurów, zlewających się z szarą dalą. Żałowała, że nie po-