Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/187

Ta strona została przepisana.

żegnała go ciepłem słowem. Przemawiał do jej chłopów, jak pan, jak rozkazodawca, rozpędził ich siłą, gdy się oparli jego woli, obraził jej najświętsze wierzenia, przekonania, jej pobłażliwość dla tych biednych, obałamuconych ludzi, których trzeba przywiązywać do siebie cierpliwą dobrocią (tak mniemała), miała słuszną przyczynę gniewać się na niego, a jednak... Instynkt niewieści mówił jej, że pod opieką tego stanowczego, męskiego żołnierza, niepodobnego w niczem do gadających rezonerów, przejdzie kobieta bezpiecznie przez życie; serce jej, ocierające się dotąd o sztuczną frazeologię miłosną paryskich światowców, odczuło w szczerej mowie rotmistrza prawą, odważną duszę.
Kawaler de Craon mówił coś do niej „o brutalności żołdaków, o bezwzględności wsteczników“, ale ona nie słyszała jego podstępnego oszczerstwa.
— Do widzenia! odpowiadała swoim myślom szeptem zasmuconego serca.