Przez Pont Neuf w Paryżu szedł jakiś otyły, słusznego wzrostu pan, zawinięty w płaszcz futrzany, z pod którego było widać złocony koniec szpady. Szedł wolno, ociężale, stąpając z góry, jak słoń. W połowie mostu przystanął i spojrzał na Sekwanę.
— Jeszcze lód trzyma — mówił do siebie. — Bardzo dobrze. Trzymaj jak najdłużej, abyś nam przygotował zrozpaczoną armię do walki z tym całym głupim porządkiem, w którym niema miejsca dla mądrej głowy.
Luty miał się już ku końcowi, a okrutny sęp mrozu nie zdejmował śnieżnych skrzydeł z udręczonej Francyi. Król kazał wyciąć swoje lasy dokoła Paryża i Wersalu na opał dla ubogich, ale mróz pożarł szybko lasy królewskie i chłostał dalej nędzarzów lodowatemi rózgami. Co rano znajdowała straż miejska ludzi, leżących na ulicy, uśpionych na zawsze, uduszonych szponami białego potwora.
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/188
Ta strona została przepisana.
X.