Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/191

Ta strona została przepisana.

— Hrabia idzie do loży?
Hrabia skinął głową potakująco.
— Tam dziś jakaś zabawa.
— Trochę tańczą.
Może zajdę koło północy na chwilę. Do widzenia.
— Do widzenia.
Z okien pierwszego piętra dużego domu wylewały się na ulicę potoki światła i dźwięki muzyki. Na szybach okien! przesuwały; się cienie głów ludzkich.
— Tańczą — mruknął hrabia. — Francuz bawi się i dowcipkuje zawsze i wszędzie, bawiłby się nawet na własnym pogrzebie, gdyby się wiedźma śmierć na to zgodziła. Wyborny materyał na wesołą rewolucyę.
Zdjąwszy kapelusz, wszedł na pierwsze piętro po schodach, wysłanych puszystym, szkarłatnym dywanem. Światło licznych lamp oświeciło twarz tak niezwykle szpetną, iż kto na nią raz spojrzał, nie zapomniał jej nigdy. Na grubym, krótkim karku, wciśnięta między szerokie ramiona, spoczywała duża głowa, powiększona jeszcze gęstą, rozstrzępioną peruką, zwiniętą u dołu w dwa wałki. Nabrzmiałe powieki, zakrywające oczy, wydatny, mocno nad wklęsłemi, zwartemi ustami zagięty nos i suchy, wyrazisty profil czyniły tę głowę podobną do głowy puhacza, siedzą ego samotnie na gałęzi dębu. Ślady ospy po-