Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/192

Ta strona została przepisana.

dziobały tę szpetną twarz i popstrzyły ją czarne brodawki.
Brzydota rozśmiesza ludzi, pobudza ich do uwag złośliwych, ale brzydki hrabia miał w ruchach i spojrzeniu coś tak rozkazującego, wyniosłego, iż służba, gapiąca się przez otwarte drzwi na tańczące towarzystwo, zgięła przed nim grzbiety w głębokim ukłonie.
Szpalerem schylonej kornie służby przeszedł brzydki hrabia obok sali, nie raczywszy nawet rzucić okiem na ubrylantowane, ozłocone, lśniące mrowisko ludzkie, które poruszało się w takt muzyki na woskowanej posadzce. Minął długi korytarz. Tu, na ostatnim stopniu schodów, prowadzących na drugie piętro, strzegł wejścia jakiś pan z nagą szpadą w ręku. Na widok hrabiego, usunął się z uszanowaniem, otworzył mu drogę. Drugi pan uzbrojony pilnował na górze drzwi, zamkniętych na mocne zasuwy.
Hrabia zastukał — drzwi się rozwarły — wszedł.
W dużym pokoju, którego całe umeblowanie składało się z kilku stołów, krzeseł i półek na książki i papiery, znajdowało się trzech panów w średnim wieku, należących do dobrego towarzystwa, oo poświadczał ich strój wytworny, starannie ufryzowane peruki, i szpady. Siedzieli każdy przy osobnym stole i przeglądali stosy listów, które wydobywali