Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/198

Ta strona została przepisana.

nożem pod piąte żebro, bardzoby się pan obraził.
— Jak pan może przypuścić...
— A widzi pan, panie oświecony, dobrze wychowany, ślicznie ufryzowany radco parlamentu paryskiego, który, jako znawca różnych rewolucyi, powinieneś wiedzieć, że rewolucya gadana jest zabawką dla doktrynerów, teoretyków, rewolucya zaś żywa — czynem brutalnym, który nie może się obyć bez noża, piki, rusznicy, bez rozlewu krwi wogóle, bez gwałtu. Nikt nie oddaje dobrowolnie władzy, majątku i tym podobnych łagodnych rzeczy. Trzeba mu je odebrać siłą. A gdzież ta siła?
— Naród! — rzekł Duport.
— Wyraża się pan nieściśle, panie prawniku, bo do narodu francuskiego należymy wszyscy: król, książęta krwi, dworacy, duchowieństwo, szlachta, mieszczaństwo starsze młodsze, lud miejski i wiejski. Dziewięć dziesiątych tego narodu, nie wyjąwszy ludu miejskiego i wiejskiego, wszyscy tak zwani ludzie spokojni, tak zwani uczciwi i wszyscy, mający coś do stracenia, choćby ubogi warsztat rzemieślniczy, lub nędzną morgę roli, odwrócę się od nas plecami, gdy się przekonają naocznie, jak wygląda żywa rewolucya.
— Rewolucyi nie robią ludzie spokojni, wielkie masy przeciętnych samolubów. Robi ją kilku, kilkunastu entuzyastów wolności, po-