Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/199

Ta strona została przepisana.

partych przez gromadkę zuchów, zdecydowanych na wszystko.
— Widzę, że pan studyował z pożytkiem historyę rewolucyi, panie uczony. Tak, rewolucyę robi kilku fanatyków wolności, czyli entuzyastów, jeżeli się panu ta nazwa lepiej podoba, i gromada zuchów, zdecydowanych na wszystko. Ale gdzież pan znajdzie tych zuchów? Pan ich szuka w narodzie, ja zaś w kanalii.
Mirabeau, który wstał tymczasem z krzesła, skończywszy przegląd tajnej korespondencyi, nadesłanej z Niemiec, mówił niedbałym łonem lekceważenia, spoglądając przytem z góry na kształtną, smukłą postać Duporta wzrokiem dużego brytana, który znosi z pobłażliwością siły zaczepki mniejszego, słabszego psa.
— Trochę dziwnie wyraża się pan hrabia prowansalski, jak na bojownika wolności — zauważył Duport z przekąsem.
— Nie przeczę, a mimo to powtarzam: kanalia!
Tej szermierce przysłuchiwało się z uśmiechem dwóch panów, wyciętych żywcem z żurnala mód. Mieli na sobie obaj galowe suknie dworskie, przybyli bowiem z Wersalu, z przedstawienia teatralnego. Jeden z nich, słusznego wzrostu, doskonale zbudowany, bardzo przystojny, zbliżył się do Mirabeau’a, i rzekł: