A kiedy się oczy Mirabeau’a, Lametha i Lange’a na niego ciekawie zwróciły, rzekł głosem przyciszonym, jak gdyby się lękał sam owej siły:
— Tej sile, niestety, na imię: teror!
W tajnym gabinecie „Zjednoczonych Przyjaciół“ nastała taka cisza, iż było słychać oddech obecnych. Z dołu, z pierwszego piętra, z sali zabaw przeciskały się przez sufit stłumione, łagodne dźwięki wykwintnego menueta i było słychać szelest stóp, obutych w cienkie trzewiki, posuwających się na woskowanej posadzce.
— Niestety, teror — mówił Duport żywiej, jak gdyby chciał siebie samego przekonać. On jeden zmusza bierną większość do posłuszeństwa. Gdy spadnie kilka głów zbytecznych, reszta staje się ze strachu miękką, jak wenecka rękawiczka. Bo któryż przeciętny panicz lub mieszczuch chciałby walczyć z ludźmi, gotowymi na wszystko?[1]
— Skądże jednak wziąć tych ludzi, gotowych na wszystko? — wtrącił Lameth.
— Dostarczy ich nam nędza przedmieść przy pomocy pieniędzy. Nieurodzaj, głód i mróz pracują dla nas od lat kilku. Trzeba przysposobić bandę trybunów ludowych i rzu-
- ↑ Zasady Duporta (właściwie Du Porta), wygłoszone na zebraniu filaletów u księcia Larochefoucaulda.