Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/203

Ta strona została przepisana.

cić zuchwałych szczekaczów na ulice, do szynków, do kawiarni. Taki szczekacz przysłuży się nam za kilka franków dziennie więcej od całego legionu rezonujących filozofów salonowych, którzy cofną się niewątpliwie w chwili stanowczej, przerażeni grozą żywej rewolucyi.
Mirabeau słuchał w milczeniu, wygrywając palcami na stole jakąś piosenkę uliczną. Drwiący uśmiech igrał na jego grubych, zmysłowych wargach, kiedy się odezwał:
— Nie spodziewałem się takiej krwiożerzości po delikatnym Duporcie, ulubieńcu czułych dam, roztkliwiających się dziecinnemi bredniami tego fantasty genewskiego. Jak na kapłana humanitaryzmu filozoficznego, jest jego recepta trochę dziwna, nie powiem jednak, żeby nie była skuteczną. W rewolucyach można w istocie, trzeba nawet czasami poświęcić dobrej sprawie kilka, kilkadziesiąt, choćby kilkaset zbytecznych głów, których nawet pies nie będzie żałował, ale bywa to zawsze grą niebezpieczną, zwłaszcza wtedy, gdy się wodzowie posługują do roboty grubszej kanalią. Wbrew śmiesznej gadaninie Rousseau’a o czystości, dobroci i szlachetności pierwotnego człowieka, pozwolę sobie twierdzić, że człowiek bez kultury i wychowania jest drapieżnem zwierzęciem, które się upaja krwią, jak każde drapieżne zwierzę, upoiwszy się zaś,