Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/214

Ta strona została przepisana.

brzydocie. Nieznajomy odpychał brzydotą plebejusza, którego czaszki i profilu nie zdążyła jeszcze wyrzeźbić świeża kultura lat kilkunastu. Jego rozlane, płaskie rysy nie spajały się, w całość charakterystyczną.
Od tego szpetnego plebejusza biła ogromna siła barbarzyńcy, świadomego swojej surowej, dzikiej potęgi. Biła z wyniosłej postawy, z śmiałego ruchu głowy, cofniętej w tył, z ust cynicznych, pogardliwych.
Mirabeau nie znał tego człowieka, nie wiedział, że jego nazwisko historyczne zestawią kiedyś potomni z nazwiskiem tego nieznanego dziś jeszcze plebejusza, jedni przeklinając je, drudzy uwielbiając.
Spojrzeli na siebie — Mirabeau i Danton, dwa lwy rewolucyi francuskiej, dwa potężne narzędzia ewolucyi historycznej, które geniusz ludzkości przeznaczył na tarany do rozwalenia zmurszałej warowni feodalizmu. Jeden rozpocznie, drugi dokończy dzieła zniszczenia. Obadwaj, odchodząc w światy inne, będą żałowali swojej gwałtowności.
Mirabeau i Danton! To walący się łoskotem dąb królewski Burbonów.
Spojrzeli na siebie zdziwieni i pozdrowili się odruchem mimowolnym ręki, uchylając kapeluszów.
Tłum rzucił się na krzesła, stoły, graty z furyą rozjuszonego byka. Tłukł wszystko,