druzgotał, tratował, darł poduszki, pierzyny, rozkoszując się niszczeniem, tarzając się z radością w gruzach.
Mirabeau przestał się śmiać. Odwrócił się od tej bezmyślnej orgii burzenia.
— Podła kanalia! — mruknął.
A Danton trzymał się za boki i zanosił się od śmiechu.
— Doskonałe! Wprawiaj się hołotko! Twoja nierozumna zapalczywość będzie niezadługo potrzebna. Na pohybel całej przeszłości!
I jemu, ambitnemu, życia chciwemu dziecku z gminu, inteligentnemu proletaryuszowi, adwokatowi bez klientów, było za ciasno, za duszno w wykwintnych, arystokratycznych ramach Francyi ostatnich Ludwików. Coby on robił w salonach ze swojem wychowaniem i apetytami zaledwie przez kulturę muśniętego barbarzyńcy? A tylko przez salon szło się do karyery.