Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/218

Ta strona została przepisana.

czego chcą te dziwne postacie, które wchodziły do miasta w pierwszych miesiącach tysiąc siedmset ośmdziesiątego dziewiątego roku? Cóż to byli za ludzie, owi w łachmany odziani, brudni, nieczesanym nigdy włosem obrośli, w pałki i drągi uzbrojeni drapichruści, spoglądający z podełba, jak głodne wilki, jak zbóje? Czegóż może chcieć ta hołota w stolicy?
Dowiedziała się policya rychło, czego taka hołota mogła chcieć w Paryżu, w wielkim skarbcu bogactw całego świata, kiedy kradzieże i rozboje uliczne zaczęły niepokoić mieszkańców, kiedy od czasu do czasu ginęli strażnicy, pchnięci nożem.
W Palais Royal tymczasem, w kawiarniach, szynkach, traktyerniach, w salach gry burzył się cały żywioł fermentujący Paryża. Wszyscy, którzy nie umieli sobie znaleść, zdobyć wygodnego miejsca przy biesiadnym stole życia: proletaryat inteligetny, wyciągający niecierpliwie ręce po pełną miskę, rozbitkowie, wyrzuceni własną lekkomyślnością na brzeg nędzy, zawiedzeni, zrozpaczeni, pominięci przez, sławę, ambitni, zepchnięci w niziny społeczne, grzesznice, wyplute na bruk uliczny, młodzi adwokaci, dziennikarze, lekarze, studenci, podupadli margrabiowie, w rynsztoku niedostatku i rozpusty obłoceni hrabiowie, kawalerowie, malarze, aktorzy, aktorki, kokoty i ulicznice —