Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/219

Ta strona została przepisana.

wszystkie nienasycone jeszcze, a chciwe użycia i apetyty i ambicye, wszystkie zawiedzione nadzieje, zwichnięte karyery, wykolejone, złamane zdolności i półzdolności, roztrwonione majątki, zmarnowane stanowiska, tłumione namiętności — syczały codziennie, od rana do późnej nocy w murach pałacu Orleanów sykiem żmii, rzygały ku wyżynom społecznym jadem zawiści i nienawiści. Idee wywrotowe wpadły płonącą pochodnią w tę ogromną kupę materyału palnego i roznieciły pożar, który wyleje się wkrótce z kawiarni, szynków, traktyerni, sal gry, krwawemi płomieniami na ulicę, z ulic na przedmieścia, z przedmieść na drogę do Wersalu i dalej i dalej, aż ogarnie całą Francyę morzem ognistem.
Przyszli trybunowie ludu z płucami turów wskakiwali na stoły, na krzesła, wdrapywali się na drzewa i „uczyli naród wolności“, rycząc oszczerstwa, obelgi, kłamstwa na królowę i braci królewskich, na szlachtę i duchowieństwo, podburzając, zachęcając głodnych słuchaczów do grabieży.
— Nigdy nie ofiarowano zwycięzcom bogatszego łupu — wyjąkiwał w kawiarni Foy chuderlawy Kamil Desmoulins z gębą kąsającego pinczera, — Czterdzieści tysięcy pałaców, hotelów, zamków, dwie piąte dóbr Francyi, będą nagrodą dzielności, odwagi. Ci, którzy nazywają się zdobywcami Francyi, będą sami zdobyci. Nie obawiajmy się wojny domowej!