Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/223

Ta strona została przepisana.
XII.

Nadeszły ostatnie dni kwietnia.
Roił się Paryż, jak olbrzymie mrowisko. Gęsto ciągnęły ulicami piesze i konne patrole, gmachów rządowych strzegło wojsko, cała policya była na nogach, ustał ruch kołowy; wzdłuż domów, tam i na powrót przewalała się bezustannie fala ciał ludzkich.
Stolica wybierała posłów do Stanów Generalnych.
Przed kościołami, na zbiegach ulic, na placach, wszędzie, gdzie się większa gromada mogła pomieścić, otaczał tłum, słuchający w skupieniu, jakiegoś mówcę, który „uczył naród wolności“. Trybunowie ludowi, „szczekacze“ Duporta i Lametha, zwerbowani w norach pałacu królewskiego za pieniądze księcia Filipa, Już pracowali.
Pracowali uczciwie, nie szczędząc płuc i żywych gestów, pracowali sumiennie za kilka franków, mówili bowiem, ryczeli aż do potu, aż do zemdlenia języka.