Tłum słuchał i dziwił się.
Przywykł on dotąd ulegać władzy królewskiej bez szemrania, obawiać się karcącej ręki sądów, schodzić ostrożnie z drogi policyi, a oto dowiedział się, że władza istniejąca straciła swą moc, albowiem blask majestatu monarszego spłynie teraz na niego, na naród, który będzie sobie sam; rozkazywał przez swoich przedstawicielów przywykł spoglądać z uszanowaniem na księdza, na szlachcica, jako na szczyty społeczne, na twórców kultury i sławy Francyi, a oto uczono go, że ksiądz, to nikczemny kłamca i obłudnik, szlachcic zaś to potomek złodziejów, rabusiów, obcych przybłędów, którzy ukradli ludowi wolność i mienie.
Tłum w śródmieściu słuchał i rozchodził się spokojnie, ważąc w zdziwionej duszy, nową prawdę, rozprawiając w szynku przy lampce wina o nowych czasach. Dobrze byłoby, gdyby się tak stało, jak głosili mówcy, ale prawdaż to? Jeszcze policya pilnowała na ulicach porządku, jeszcze wojsko królewskie pilnowało gmachów rządowych, przeto będzie rozumniej czekać na Stany Generalne.
Tak rozumowali drobni urzędnicy, kupcy i rzemieślnicy zamożniejszych części miasta, mający coś do stracenia, jakiś dom, sklep, a potem zobaczą, jakie stanowisko trzeba będzie zająć wobec rządu...
Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/224
Ta strona została przepisana.