Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/237

Ta strona została przepisana.

napitek, aż bucha od niego płomieniem; to się nazywa uczciwy trunek...
Aż nagle krzyknął któryś: Goreję! po chwili chwycił się drugi za brzuch: Pali mnie! Trzeci runął na ziemię, rycząc rykiem opętanego, czwarty, piąty, dziesiąty wił się, jak robak, nadziany na szpilkę.
Réveillon miał w piwnicy nie same tylko wina i likiery. Fabrykant kolorowych papierów potrzebował do swoich wyrobów silnych pokostów i trujących tynktur. Temi tynkturami uraczyli się rabusie na samym końcu biesiady.
Na dole, w piwnicy konali łotrzykowie w strasznych konwulsyach, na górze, w zabudowaniach fabryki, na dachach, na ulicy bronili się ich towarzysze z wściekłością osaczonych wilków. Wiedzieli przecież, co ich czeka, gdy wpadną żywcem w ręce władzy królewskiej. Walczyli tak mężnie, iż trzeba było sprowadzić armatę, aby ich zmódz, poskromić. Dwieście trupów i trzystu rannych zasłało plac boju.
Nazajutrz oglądało straszne pobojowisko dwóch wykwintnych panów. Oglądali zburzony dom, zburzoną fabrykę, zburzoną piwnicę.
Jeden z nich mówił:
— Te forpoczty przyszłej armii rewolucyjnej to niesłychanie podła i dzika kanalia.