Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/240

Ta strona została przepisana.

Szpalerem gwardyi francuskiej i szwajcarskiej szli wybrańcy narodu, wysłani do Stanów Generalnych, przodem stan trzeci w czarnych, poważnych sukniach bez żadnych ozdób za przedstawicielami mieszczaństwa szlachta, szeleszcząca jedwabiami, koronkami, piórami, lśniąca złotymi haftami i kosztownemi sprzączkami, w kapeluszach Henryka IV, w płaszczach Ludwika XIII, w surdutach Ludwika XV — w końcu duchowieństwo w purpurze kardynałów, w fioletach i gronostajach biskupów, prałatów i w zwykłych sutannach lub habitach niższego kleru.
Tysiąc stu ośmdziesięciu sześciu posłów wybrała Francya, cały kwiat narodu, wszystkie wielkie historyczne nazwiska, najznakomitszych prałatów i duchownych, najświatlejszych mieszczan, adwokatów, lekarzów, przemysłowców, kupców i rolników, wszystko, co się czemś odznaczyło, wyróżniło w przeszłości, co się odcinało od szarego, biernego tłumu w stolicy lub na prowincyi, na wielkiej scenie działalności publicznej, albo w ciasnych ramach miast i miasteczek, w małem kółku spraw miejscowych.
Uroczyście, w skupieniu posuwali się posłowie. Bo czuli, że niosą na swoich barkach losy przyszłej Francyi, bo wiedzieli, że wszystkie cierpienia nędzy, głodu, nieurodzajów, mrozów, wszystkie łzy i nadzieje wydziedzi-